Art. 113. kodeksu pracy: Jakakolwiek dyskryminacja w zatrudnieniu, bezpośrednia lub pośrednia, w szczególności ze względu na płeć, wiek, niepełnosprawność, rasę, religię, narodowość, przekonania polityczne, przynależność związkową, pochodzenie etniczne, wyznanie, orientację seksualną, a także ze względu na zatrudnienie na czas określony lub nieokreślony albo w pełnym lub w niepełnym wymiarze czasu pracy - jest niedopuszczalna.
Władze uczelni już za samo sporządzenie tej haniebnej listy powinny zostać pozwane do sądu za naruszenie kardynalnej zasady prawa pracy - zasady absolutnego zakazu dyskryminacji pracownika, chociażby nawet pośredniej. Nie ma żadnego znaczenia, że chodzi o uczelnię prywatną - kodeks nie rozróżnia pracodawców prywatnych i państwowych. Taka jest istota prawa pracy.
Powyższy przepis jest bezwzględnie obowiązujący. Nie wiem dlaczego większość dostrzega go tylko wtedy, gdy chodzi o dyskryminację ze względu na orientację seksualną. Widocznie lobby silniejsze. A sytuacja pracownika dyskryminowanego, wskazywanego palcem za poglądy polityczne, jest identyczna.